Wyjechałam w czwartek wieczorem, wróciłam w poniedziałek, również wieczorem. Właściwie to wyjechaliśmy wszyscy, bo Młodzież powinna się spotkać z babcią, ja powinnam być na grobie ojca. Termin się przesuwał, bo miało to być jeszcze w połowie października, ale chodziło o to, żeby Młodym uciekło jak najmniej zajęć a Małżonek mógł wziąć urlop. Wszystko się przesuwało, tymczasem nadszedł czas Wrocławskich Targów Książki i już wiedziałam, że z Rodziną czy sama ale na pewno się tam wybiorę. Wybrałam się z Rodziną. Na Targach byłam trochę mało, w piątek wieczorem zdobyłam tylko autograf Anny Wiatr na jej „Betrojerinkach”, przeszłam się pomiędzy stoiskami i korzystając z tego, że byłam sama, zakupiłam książki mikołajkowe dla Potomstwa. Trochę żałuję, że nie byłam na prelekcji Anny Wiatr ale dzień przed przyjazdem na Targi z resztą rodziny musiałam wiedzieć, gdzie ich ulokować, żeby mi w łowach nie przeszkadzali. Dla równowagi w sobotę (też z uwagi na Młodzież) nie zdążyłam na spotkanie z Kubą Ćwiekiem. Nic to, ważne, że na autograf zdążyłam. A właściwie to na dwa autografy, bo dwie książki zakupiłam. Tylko że przez łowy na autograf Ćwieka nie mogłam być na spotkaniu z innym Kubą czyli z Jakubem Małeckim. Ale jego autograf także udało mi się zdobyć.
Kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, kiedy Jakub Małecki znany był jedynie miłośnikom literatury grozy usłyszałam, że poznać Małeckiego to się w nim zakochać. Moje piękne oczy ujrzały teraz Jakuba Małeckiego po raz pierwszy i choć sama się nie zakochałam, widziałam ile prawdy było w tym stwierdzeniu. W dość długiej kolejce po autograf ustawiły się same niemal kobiety w wieku jak to się mówi od lat pięciu do stu pięciu. I całkiem sporo z nich było chętnych do fotografowania się z pisarzem. Bo i faktycznie pisarz przystojny i uśmiechnięty i skromny. I w dodatku naprawdę dobrze pisać potrafi. Szkoda, że spotkanie autorskie miał wtedy, kiedy Ćwiek podpisywał swoje książki, chętnie bym go posłuchała.
Następnym fascynującym mężczyzną, do którego uśmiechnęłam się o autograf był prof. Jerzy Bralczyk. Na żywo robi równie dobre wrażenie jak w telewizji.
Poza książkami z autografem zakupiłam kilka (konkretnie dwie, w tym jedną dla matki), na które autografów z przyczyn obiektywnych nie udało i nigdy nie uda mi się zdobyć. No, ale w końcu nie po to kupuję książkę, żeby mieć autograf autora, tylko po to, żeby poczytać i ewentualnie podzielić się wrażeniami.
Na Targach Wszystkiego Dobrego nie zakupiłam nic za to zwiedzając je cieszyłam się, że ja pijam herbatę ze szklanek termicznych a kawę z filiżanek, tyle było bowiem ładnych kubków, że miałabym prawdziwy problem, których nie kupować gdybym lubiła pić z kubków. Obawiam się, że jakbym zaczęła tak te kubki kupować, to by mi pieniędzy na książki nie starczyło.
Kiedy ja polowałam na interesujących mężczyzn i ich podpisy na książkach, Dzieć mój starszy uszył dla mnie maskotkę. Niby z niewielką pomocą animatorki a później moją ale zważywszy na to, że po raz pierwszy trzymał w ręku igłę to i tak duże osiągnięcie. Zdjęcia nie zamieszczam, bo maskotka jest moja i tylko moja. Ale jestem dumna z Dziecia. Dzieć Młodszy zaś czuł się pokrzywdzony, bo nie mógł nic uszyć. No to pochdziałam z nim po stoiskach, pograłam w jakąś planszówkę a potem wymieniłam się z Małżonkiem dziećmi i Dzieć Starszy zabrał mnie na stoisko ulokowane na Targach Wszystkiego Dobrego, na którym można było porzeźbić w glinie. Ku rozpaczy dzieci (bo Młodszy też doszedł później) nie można było zabrać rzeźb do domu.
Tak więc z domu rodzicielki wyszliśmy przed 10 a wróciliśmy koło 19. Jak łatwo się domyślić najbardziej zmęczoną osobą był Małżonek. Dlatego też, ku rozpaczy Dzieci, w niedzielę już na Targach nie byliśmy. Byłam za to z Dzieciem Młodszym na jarmarku świątecznym ale ten wątek może już do następnego wpisu zostawię.