Kupiłam sobie niedawno książkę Morgana Spurlocka Życie w fast foodzie, której okładkę zdobi wielopiętrowy hamburger. Widząc tę pozycję na moim biurku Dzieć Młodszy zapytał o czym ta książka. No to odpowiedziałam, że o śmieciowym jedzeniu. A śmieciowe jedzenie to np. hamburgery, pizza (taka, jaką zamawiamy czasami do dom, a którą Dzieci wolą od tej, którą ja piekę) czy hot-dogi (tak, nawet takie, jakie jadłyśmy na stacji benzynowej w drodze do babci i właśnie dlatego na co dzień tych hot-dogów nie jemy). I właściwie na tym zakończyła się rozmowa o książce.
Z uwagi na nawał świątecznych przygotowań i innych obowiązków, nie zawsze mam czas gotować. Zdarzyło się więc dziś, że prosto z przedszkola udaliśmy się do pobliskiej galerii handlowej na zakupy i na obiad. Za posiłek jak zwykle robiły sajgonki. Jednak ostatnio w pobliżu chińskiej (wietnamskiej? w każdym razie orientalnej) jadłodajny, w której zazwyczaj te sajgonki kupuję wyrosła restauracja pod złotymi łukami, a z drugiej zaś strony pojawiło się kejefsi. Siedzimy sobie tak, jemy te sajgonki i w pewnym momencie Dzieć Starszy wskazując na McDonalda pyta:
– Mamo, a w weekend zabierzesz mnie tam?
– Przecież ci mówiłam, że NIGDY was tam nie zabiorę.
– A dlaczego?
– Bo tam jest śmieciowe jedzenie – głośno i wyraźnie udzielił odpowiedzi Dzieć Młodszy. I to są właśnie te chwile, w których jestem dumna z Dziecia.