Choć Jamie Oliver to kucharz-celebryta, którego książek pełne są półki księgarskie, jakoś nigdy się z nim nie spotkałam. Nie miałam możliwości – nie bywam w tych rejonach internetu w których można go spotkać, telewizji też nie oglądam. Jamie’go znałam więc tylko z widzenia czyli uśmiechał się do mnie ładnie z okien mijanych księgarń. Wiedziałam też, że poza sympatycznym uśmiechem ma jeszcze jedną zasadniczą zaletę: stara się przekonać ludzi, a zwłaszcza dzieci, do zdrowej kuchni.
Zdarzyło się jednak ostatnio, że ujrzałam w kiosku gazetę, z okładki której spoglądał na mnie Jamie, z takim nieco znudzonym wyrazem twarzy, jakby pytał: to co, może ty razem zawrzemy znajomość? Kucharzowi, znanemu z tego, że ceni zdrową kuchnię, odmówić nie mogłam. Zwłaszcza że okładka kusiła: przepisami na desery ze śliwkami, magią czosnku i włoską kuchnią domową czyli czymś, co jest w stanie mnie zainteresować. Niestety, po pobieżnym nawet przejrzeniu tego numeru dwumiesięcznika Jamie stwierdziłam, że to chyba ostatni numer jaki sobie zakupiłam.
Wprawdzie nie jestem na diecie bezglutenowej, jednak obecność chleba lub bułek w większości przepisów nie zawsze jest dla mnie zrozumiała. Nie bardzo wiem dlaczego np. mam posypywać okruszkami chleba pudding ryżowy i czy każde wegetariańskie śniadanie to musi być kanapka na chlebie lub bułce. Niektóre z przepisów na pierwszy rzut oka mnie interesowały, jednak po bliższym przyjrzeniu się albo odrzucały mnie składniki (np. gotowe kruche ciasto) albo potrzeba użycia sprzętu, w którego posiadaniu nie jestem. Większość zaś prezentowanych przepisów to po prostu nie moje smaki. Takie atrakcje jak jak zachęcić dziecko do jedzenia warzyw czy do udziału w pracach kuchennych też nie są mi do niczego potrzebna. Może moje nie jedzą wszystkich warzyw, ale mnie wystarcza, że w ogóle jedzą. I to bynajmniej nie w postaci frytek czy chipsów. Do kuchni też się garną, żeby pomóc. Przejażdżka Vespą po Sycylii również nieszczególnie mnie zainteresowała – jakoś nigdy nie pałałam chęcią zwiedzenia Włoch – ani w całości ani któregokolwiek kawałka. Jazda na skuterze zaś jest dla mnie równie fascynująca jak prowadzenie samochodu – ani o jednym ani o drugim nie mam bladego pojęcia i chyba nigdy nie miałam ochoty tego zmienić.
Tak naprawdę jednak o tym, czy 13 Polskich Złotych wydane na randkę z Jamiem uznam za stratę czy jednak za udaną inwestycję zadecyduje moje zadowolenie z tych paru dań, na które przepisy mnie zainteresowały. Ale o tym kiedy indziej. Sukcesywnie w miarę testowania.
no niestety, nie wszystkie przepisy są dla wszystkich: ) są gusta i guściki. słyszę co koleżanki i koledzy moich dzieci przynoszą na drugie śniadanie do szkoły to naprawdę się zastanawiam gdzie są ich rodzice. Codziennie zapasy chipsów coli i innego badziewia. Jakiś czas temu przed szkołą jedna mamusia zwróciła mi uwagę, że mam nie dawać sałatek owocowych córce do szkoły, bo jej syn też takie chce, a ona nie będzie ich robić. Jasne, najprościej dać 5zł i rączki umyte. Nie powiem, też idealna nie jestem; i nie zawsze są sałatki ale przynajmniej się staram.
Nieno ta pani rozwaliła system 😀
Mnie na pewno rozwalila, tak jak raczej rzadko brakuje mi języka w buzi, tak wtedy ręce i wszystko co mogło mi opadło 😉
O, to już nie dobrze. W każdym razie jeśli mąż zająknie się kiedyś, że biust Ci nieco oklapł, to już mu powiesz, kto za to odpowiedzialność ponosi 😉